WSTĘP
(Janusz Szuber „Las wielki i niedźwiedziów dosyć”
Napisany w październiku 1994 r. „Las wielki i niedźwiedziów dosyć” to chyba najbardziej bieszczadzki z bieszczadzkich wierszy Janusza Szubera. Składa się prawie wyłącznie z cytatów w różnych językach (po polsku, bojkowsku, łemkowsku, w jidysz), którymi mówili dawni mieszkańcy Bieszczad. W komentarzu odautorskim poeta wyjaśnia, że wyimki te zostały zaczerpnięte „z pism i dokumentów dotyczących ziemi sanockiej w jej historycznych granicach i – ułożone w logiczną zrytmizowaną całość – stanowić mają w intencji autora rodzaj polifonicznej wypowiedzi, jaką daje zebrane z różnych epok świadectwo języka”.
Wiersz ten – jak powiedziała Katarzyna Mroczkowska-Brand – „jest oddawaniem głosu nieobecnym, odchodzącym już kulturom, społecznościom” i mamy „tam do czynienia z językową mozaiką, każdy wers pisany jest w innym języku, a wszystkie te języki tworzą (…) wielokulturowość”.
Nasz rocznik z założenia historyczno-krajoznawczy, a więc nachylony ku przeszłości, często jest również „oddawaniem głosu nieobecnym, odchodzącym już kulturom, społecznościom”, które dawniej stanowiły integralną część bieszczadzkiej rzeczywistości. Na terytorium Polski żyło wiele grup etnicznych, religijnych, językowych i kulturowych. W okresie przedwojennym ponad 30% jej mieszkańców było przedstawicielami innych narodowości. W dawnych Bieszczadach ten wskaźnik był jeszcze wyższy. Bieszczady były zatem wielokulturowe i to nie tylko ze względu na „językową mozaikę”.
Maciej Augustyn w „Granicach wsi Jamna Górna”, które otwierają ten „Bieszczad”, zajmuje się – zgodnie z tytułem – procesem kształtowania się granic tej wsi. Zwykle granice karpackich wiosek wyznaczał dział wodny największego potoku, nad którym osady te leżały, a więc miały one charakter naturalny. Tymczasem w przypadku Jamnej Górnej część jej rubieży od tej zasady odbiega.
Na podstawie dziejów tej wsi autor wyjaśnia mechanizm, który spowodował odstępstwo od tej reguły, sprawiające, że jedna z jej linii granicznych jest tworem sztucznym o bardzo skomplikowanym przebiegu.
Ze zlewni Jamninki, będącej dopływem Wiaru, przemieszczamy się za sprawą Wojciecha Wesołkina w dorzecze Osławy, by poznać dzieje dwudziestej już miejscowości, leżącej na jego obszarze. To dziesiąta taka wyprawa w te strony. Wcześniej zaznajomiliśmy się z historią Balnicy, Czystogarbu, Dołżycy, Duszatyna, Komańczy, Łupkowa, Maniowa, Mikowa, Osławicy, Prełuków, Radoszyc, Rzepedzi, Smolnika, Szczerbanówki, Turzańska, Woli Michowej i Zubeńska, Szczawnego i Kulasznego. Teraz przyszła kolej na Jawornik, lokowany w połowie XVI w. nad potokiem o tej samej nazwie i zamieszkiwany głównie przez Łemków. Pod koniec XIX w. wieś ta liczyła ok. 500 mieszkańców. Chyba nie byli oni – jak na warunki bieszczadzkie i beskidzkie – najbiedniejsi, bo w 1896 r. wspólnie wykupili miejscowy obszar dworski.
Ważną część bieszczadzkiej mozaiki etnicznej stanowili także Żydzi. Jednym z największych ich skupisk były Ustrzyki Dolne. W połowie XVIII w., a więc niedługo po lokacji miasta stanowili oni jedną trzecią, a na przełomie XIX i XX w. – ponad połowę jego mieszkańców. Ustrzyccy Żydzi odeszli w przeszłość, padając ofiarą Holocaustu. Dzisiaj najważniejsze ślady ich obecności to synagoga, w której obecnie mieści się biblioteka publiczna, i kirkut.
Zarys dziejów ustrzyckiej społeczności żydowskiej i historia jej cmentarza z opisem jego stanu obecnego są tematem artykułu prof. dr. hab. Andrzeja Trzcińskiego i Moniki Tarajko „Cmentarz żydowski w Ustrzykach Dolnych”. Ciekawym jego uzupełnieniem jest szczegółowe opisanie ośmiu wybranych macew z przytoczeniem umieszczonych na nich hebrajskich epitafiów i ich tłumaczeniami na język polski.
Kolejnym składnikiem bieszczadzkiej mozaiki etnicznej byli osadnicy niemieccy wyznania ewangelickiego, którzy pojawili się w naszym regionie pod koniec XVIII w. w wyniku kolonizacji józefińskiej. Jedną z założonych przez nich osad był Deutsch Bandrow (Bandrów Niemiecki, Bandrów Kolonia).
Zarys dziejów bandrowskiej parafii ewangelickiej i jej domów modlitwy stanowi osnowę artykułu Macieja Augustyna „Świątynie ewangelickie w Bandrowie”. Wspólnotę tę przez ponad półtora wieku tworzyli koloniści z podustrzyckiego Bandrowa i kilku nieodległych wsi józefińskich.
Na cmentarzu przykościelnym w Polanie niemal dwa wieki temu pochowany został właściciel części Skorodnego Egidiusz Łobarzecki herbu Strzemię. Miejsce pochówku tego dobrodzieja kościoła polańskiego upamiętnił nagrobek, ufundowany zapewne przez jego córkę hrabinę Mariannę de Łobarzecką Konarską i wykonany w jednym z lwowskich zakładów kamieniarskich. Prawdopodobnie była nim – wg autora artykułu „Polański nagrobek z pracowni Schimserów” Witolda Smoleńskiego – największa i najbardziej znana wówczas firma braci Schimserów. Na taki wniosek pozwala duże podobieństwo polańskiego nagrobka do innych dzieł, jakie wyszły z tej pracowni.
„Rozwój środków komunikacyjnych” i „wysokie ceny drewna tak użytkowego, jak opałowego” sprawiły, że pod koniec XIX i na początku XX w. nastąpił szybki rozwój przemysłu drzewnego. Zjawisko to widoczne było także w Bieszczadach, gdzie zaczęto pozyskiwać drewno z niedostępnych do tej pory lasów i tworzyć zakłady, zajmujące się jego przetwórstwem nie tylko do celów opałowych czy budowlanych.
Jednym z nich była – utworzona przez spółkę „Rinir” z udziałem kapitału duńskiego – firma w Bukowcu, zajmująca się produkcją elementów beczek. Jej wyroby były eksportowane na Syberię, gdzie zbijano z nich beczki, które po napełnieniu syberyjskim masłem wysyłano do Danii i Wielkiej Brytanii. Burzliwe losy tej nowoczesnej jak na owe czasy i dość dużej (100 pracowników!) fabryki przedstawia artykuł Stanisława Kucharzyka „O duńskich korzeniach beczkarni w Bukowcu”.
Warunki życia w bojkowskiej wsi w pierwszych dziesięcioleciach XX w. przybliża „Wieś Wetlina koło Ustrzyk Górnych”. Jest to tłumaczenie wspomnień Myrosławy Osidacz, opublikowanych w wydanym w Filadelfii w 1978 r. półroczniku „Litopys Bojkiwszczyny”. Ich autorka, będąca córką wetlińskiego proboszcza greckokatolickiego o. Mychajły Osidacza, opisuje m.in. położenie wioski, przyrodę, zajęcia mieszkańców, ich domy, ubiory, pożywienie, religijność, zwyczaje i obyczaje, przesądy. Ze wspomnień wyraźnie przebija się jej nieprzychylny stosunek do Polski i Polaków.
Zamieszczony w naszym roczniku materiał „Likwidacja zajść w powiecie leskim” jest przedrukiem sprawozdania Wydziału Bezpieczeństwa Urzędu Wojewódzkiego Lwowskiego, sporządzonego w 1932 r. Zawierające je biuletyny były ponumerowane i opatrzone klauzulą „Tajne. Trzymać pod zamknięciem”.
Dokument ów relacjonuje przebieg protestów chłopskich, do których doszło w niektórych wsiach powiatu leskiego w połowie 1932 r., a także działania podejmowane przez władze administracyjne i siły porządkowe (policja, wojsko, straż graniczna) w celu ich uśmierzenia. W raporcie znalazł się opis ówczesnej sytuacji ekonomicznej i społeczno-politycznej w powiecie, która stanowiła podłoże tych zajść.
Swego rodzaju pendant do tego sprawozdania Urzędu Wojewódzkiego Lwowskiego stanowi artykuł „W powiecie liskim”, który został opublikowany w wieczornym wydaniu „Kuriera Warszawskiego” 8 października 1932 r. w cyklu „Ziarna po Polsce”. Jego autor Melchior Wańkowicz przybywa „na terytorjum smutnej sławy powiatu liskiego, który w lipcu stał się terenem poważnych zajść”, aby zasięgnąć języka na ich temat. Reportaż w „Kurjerze Warszawskim” jest owocem tego zasięgania języka.
Po jego śmierci lokalne czasopismo „Pápai Közlöny” zamieściło nekrolog, w którym napisano m.in.: „Legendarny węgierski żołnierz wojny światowej (…). W momencie wybuchu wojny światowej generał polskiego pochodzenia był dowódcą papańskiego 7. Pułku Huzarów i jako taki maszerował na polu bitwy przeciwko Rosjanom. Był nieustraszonym bohaterem, żołnierzem o lwiej odwadze. Podobnie jak jego rodak, generał Bem, służył naszej sprawie z płomiennym entuzjazmem (…). Jego oficerowie, jego huzarzy ubóstwiali swojego dowódcę, bo był nie tylko wspaniałym przykładem męstwa i pełnienia obowiązków wojskowych, ale także serdecznym i współczującym towarzyszem i dobrym przełożonym”.
Jak postać „nieustraszonego bohatera, żołnierza o lwiej odwadze”, porównywanego do gen. Józefa Bema, wiąże się z Bieszczadami? Na pewno niewielu mieszkańców Bieszczad, nawet tych bardzo zainteresowanych przeszłością, umiałoby przed przeczytaniem artykułu „Polska krew, węgierskie serce” Waldemara Bałdy na to pytanie odpowiedzieć.
Przypuszczalnie równie niewielka byłaby liczba osób, które potrafiłyby połączyć z naszym regionem cenionego malarza akwarelistę Stanisława Gibińskiego, którego malarstwo „cieszyło się i cieszy ciągłym uznaniem i zainteresowaniem odbiorców, bez względu na pojawiające się stale kolejne mody artystyczne”.
Teść malarza był nadleśniczym, który zarządzał rozległymi kompleksami leśnymi w dolinie Stryja i Wiaru. Wiele prac malarza powstało podczas pobytów na tych terenach. Jego sylwetkę i twórczość przybliża artykuł „Stanisław Gibiński – malarz polskiej wsi” Agnieszki Jankowskiej-Marzec.
Bieszczady w okresie międzywojnia nie należały do najpopularniejszych regionów turystycznych w ówczesnej Polsce. Zainteresowani wypoczynkiem w górach częściej wybierali Tatry, Gorgany czy Czarnohorę. Ale z czasem i w Bieszczadach zaczęło ich przybywać. W dużej mierze przyczyniła się do tego budowa jeszcze w XIX w. linii kolejowych. Dzięki kolei „z początku niewielkie, a z czasem coraz liczniejsze grono turystów decydowało się na wypoczynek właśnie w tej części Karpat”.
Jak wynika z artykułu Zofii Nadwodzkiej „Ruch letniskowy w województwie lwowskim” („Turyzm Polski”, nr 5/1939), na terenie całego województwa w 1938 r. były 144 miejscowości letniskowe. Najwięcej w powiecie leskim – 27. Były to: Lesko (frekwencja 20 osób), Huzele (52), Łączki (5), Uherce (50), Krościenko (120), Rudenka (50), Olszanica (300), Wańkowa (50), Nowosiółki (10), Stefkowa (50), Zabrodzie (20), Myczków (10), Wojtkowa (100), Ustjanowa (20), Łobozew (10), Sokole (10), Ustrzyki Dolne (50), Cisowiec (10), Mchawa (10), Kiełczawa (10), Roztoki Dolne (10), Baligród (30), Stężnica (20), Bystre (20), Rabe (10), Łubne (10), Kołonice (10), Jabłonki (10), Cisna (100) i Wola Michowa (10).
Turystyka w Bieszczadach – jak widać z tego wykazu – w okresie międzywojennym nie miała charakteru masowego. Jednak już wówczas zorientowano się, że o atrakcyjności danego miejsca decydują nie tylko jego walory naturalne, ale także infrastruktura turystyczna (kolej, drogi, środki transportu, baza noclegowa, bazy gastronomiczna, formy wypoczynku itd.). I właśnie przedstawienie owej infrastruktury jest zasadniczym celem opracowania Konrada Urbana „Turystyka w powiecie leskim w czasach II Rzeczypospolitej”.
Poprzedni artykuł dotyczył historii turystyki w Bieszczadach, natomiast kolejny „>>Konsumowanie << Bieszczadów” autorstwa Heleny Urbańczyk traktuje m.in. o obecności bieszczadzkiej historii w turystyce.
Autorka przypomina w nim, że przeszłość naszego regionu cechowała wieloetniczność i wielokulturowość. We współczesnej bieszczadzkiej ofercie turystycznej można wprawdzie odnaleźć wiele odniesień do tej wielokulturowości, lecz – stwierdza H. Urbańczyk – mają one charakter „butikowy”, opierający się „na eksploatacji elementów, które w najlepszym razie będą przyjemne w odbiorze (...), w najgorszym stanowić będą tajemniczą bądź sensacyjną otoczkę miejsca”. Wskutek tego „kultura traktowana w kategoriach produktu na sprzedaż jest na swój sposób „sterylizowana” poprzez wybiórcze traktowanie zagadnień przeszłości”, a „narracja o Bieszczadach (...) jest poszatkowana i nie proponuje pogłębionej refleksji nad tematem”.
Ten numer naszego rocznika – było nie było, dwudziesty piąty, zatem można rzec jubileuszowy – zamykają teksty, będące pożegnaniem zmarłych niedawno osób, które w różny sposób przyczyniały się do utrwalania lub popularyzowania bieszczadzkiej przeszłości, do ocalania jej śladów i wydobywania z niepamięci ważnych dla niej postaci. Aż cztery. Niestety.
Niedźwiedzie piwo warzą
Albo na panwiach żeliwnych
Ługują popiół drzewny.
Cyhany hrajut na skrypkach i basach.
Ludy zajmajut sia chlibarobstwem i wypasom chudoby,
Mlecznym obchodzą się całe lato.
Targi w Lisku znaczne na bydło.
Tu bez Żyda się nie obejdzie.
Bałbuste cipkały zrobiło mit bojne.
Łapią ryby w Sanie. Czasami rzucają trutę na wodę:
Gałki zlepione z mąki, łajna i okowity.
Kradzieże są rzadkie, lecz zdarzają się rozboje.
Opryszkowie w nie praktykowany sposób
Nabrali zuchwalstwa: bandy
Tołhajów i zakarpackich sabatów
Uzbrojone w muszkiety, spisy i wekiery.
Opuszczone potasznie, wsie zarosłe lasem.
Patrzaj, myśliwcze, gdzie ta dolina –
Nec locus ubi Troia.
Wołowa szlachta zza Otryta,
Czterech dziedziców na siedmiu chłopach,
Przez Bieszczad kaznodzieja
Kiedy szedł do fary
A nad wierchami cordus corax – kruk.
Tam Marynia chodyła
Kałynu łamała.
z tomu „Paradne ubranko i inne wiersze”)
Tadeusz Szewczyk
BIESZCZAD nr 25 - rok 2022-23
UWAGA COPYRIGHT
Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)
chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki